lördag 17 april 2010

Blok rodzinny

Domem rodzinnym M jest blok przy Czeskiej 11 w Bydgoszczy. To jej blok rodzinny. Dziwnie to brzmi - blok rodzinny. Mieszkanie rodzinne? Przemieszkane tam pierwszych 19 lat życia nie zostawiło takich wrażeń, jak każdy powrót teraz.

Nie rozpoznaję zapachu paskudnej klatki schodowej, tylko jej dziwny chłód. Wybrzuszone ściany. Kamienna podłoga, nieokreślone kolory, nie czujesz się tam jeszcze jak w domu, nie wyjdziesz w kapciach sprawdzić, co słychać w skrzynce pocztowej. Przemykasz do windy, bo zimno, a za tobą zatrzaskują się całkiem współczesne "drzwi od domofonu". Połowa nazwisk na liście mieszkańców anonimowa, choć wszyscy doskonale wiedzą, kto jak się nazywa i co mu jest.

Czeska 11 to kolekcja ludzi. Wielu bystrych, światłych i subtelnych miesza się w windzie z gburami, gbury z plotkarkami, do tego zapach psiej sierści i dzieciaki, wyrzucające z siebie szybkie dzień dobry, jak matka kazała. Na szczycie tego wszystkiego, jak wisienka na torcie z ludzi, pani Goździkowa z dziewiątego, zakończona wieżą ufarbowanych na brąz włosów, w białej bluzce, w pończoszkach, wszystkowiedząca Czeska 11, mieląca pod niebieskimi powiekami losy nas wszystkich, obecnych i byłych mieszkańców.

Wszystkie ściany przy Czeskiej 11 są wybrzuszone. Żadna nie jest wklęsła, każda układa się w niewielki, łagodny luk, kradnący centymetry kwadratowe powierzchni mieszkalnej. W mieszkaniu Woźniaków ściany wygładzone są pieczołowicie przez murarza-tapeciarza Salomońskiego, ale nierówny bieg listw podłogowych ujawnia prawdę o niesolidnej pracy murarzy 32 lata temu.

W windzie popalone zapalniczką guziki. Wciskasz ósme i jazda. Kontrolny rzut oka w lustro, nie, przyjechałam tylko na tydzień, ten chłopiec w wózku to moja córeczka, dziewczynka, no tak, tak! dziewczynka! Serio. Sorry, że w żółtej kurteczce powoduje genderowe zamieszanie na Czeskiej, podczas następnej wizyty będziemy eksponować różowawe elementy garderoby. Mijasz szóste, siódme, w końcu brzdęęęk! Ósme, skręt w prawo i jest! 27! Ściany wokół pomalowane na dziki zielony kolor i wypisana długopisem informacja, że tu mieszka suka. Cóż, pomyłka, pies moich rodziców jest facetem. Na włączniku światła ikonka przedstawiająca dzwonek, na przycisku dzwonka symbol żarówki.

Żarówki wymieniał tata na klatce sam, co chwilę je kradli. Parę lat temu panu od Dingusia zmarł Dinguś, śmierdzący owczarek niemiecki. Wyprowadzili się pijaki z czwartego, podobno gdzieś na Grunwaldzką. Gazetki z Rossmanna leją się ze skrzynek na listy strumieniami, można zwariować. Poza tym na Czeskiej bez zmian. W maju znowu wracamy.

lördag 3 april 2010

Sprawa do przemyślenia

"Nie stawiają się i nie złoszczą, kiedy przychodzisz do domu" - odpowiadają szwedzcy faceci zapytani dlaczego chętnie żenią się z Tajkami. Gotują ponadto dobre obiady i są spolegliwe.

Sprawa do przemyślenia.

Bo jednak Szwed, choć Szwed, to facet. Spolegliwe spojrzenie łagodnych, azjatyckich oczu kontra M, we wtorki wręczająca wymęczonemu pracą Szwedowi córkę i udająca się niespolegliwie na pilates, z nadzieją, że po powrocie do domu zastanie nakarmione dziecko i garnek pasty dla siebie.

torsdag 1 april 2010

Mówimy do córki

Często słyszane w domu Wallin-Woźniak:
- Jesteś taka słodka, że wkrótce znajdzie cię jakiś wielbiciel deserów i zje!
- Pollington, Pollington, po-po-po-po-po Pollington!
- A teraz Pan Mors i Pan Tygrys pomogą ci zasnąć
- Samolot brazylijskich linii lotniczych ląduje na lotnisku Pollingtonowo ze świeżą dostawą owoców mango!

lördag 20 mars 2010

Ze Szwecji

Kiedy byliśmy w Egipcie, wylądowaliśmy przez przypadek w hotelu all inclusive, z nieograniczonym, wydawałoby się, dostępem do masy pysznego jedzenia i drinków z palemkami. Nie był to jednak nasz pierwszy raz na garnuszku Egipcjan i wiedzieliśmy, nie nie możemy się spodziewać kulinarnych fajerwerków, ponieważ oni po prostu nie potrafią gotować. Lunche i kolacje sprawiały, że tęskniliśmy za najprostszą, pyszną pastą (bekon, papryka, creme fraiche z chili), którą gotujemy w 10 minut w domu, gdy nic innego nie przychodzi nam do głowy. Śniadania natomiast były całkiem ok, trudno coś zepsuć, gdy wszystkie produkty leżą osobno i od kreatywności śniadaniowca zależy, co z nimi zrobi.

Jogurt naturalny plus płatki pełnoziarniste, plus mała łyżka czekoladowych na osłodę. Aż pewnego ranka...

Dochodzimy do sedna wpisu, który ma być o tym, co zrobiło ze mnie blisko sześć lat mieszkania w Szwecji ze Szwedem, który do wielu kwestii ma bardzo zasadniczy stosunek. Zaraźliwy.

Pewnego ranka Egyptian breakfast chef wymieszał resztkę czekoladowych bobków, które dodawałam do pełnoziarnistych płatków, z pseudoczekoladowymi kulkami typu Nesquick. To czekolada i tamto czekolada, pomyślał pewnie i fru.

"Chocolate flakes are not all the same!!!" zagotował się Szwed, któremu pokazałam zawartość swojej miski. Rzeczywiście, nie były. Sześć lat temu nie zwróciłabym na to najmniejszej uwagi. A teraz...

Nie mieszamy kulek śniadaniowych.
Nie dubbingujemy tv.
Nie jemy pysznie zbrązowiałych bananów, a mleko wylewamy, jeśli przekroczy termin przydatności o piętnaście minut.

Jesteśmy stąd, ze Szwecji.

måndag 15 mars 2010

This is what we do

Biedna Popo, lingwistycznie zagubiona dziewczynka, matka szeleści po polsku, ojciec po szwedzku, a ulubione CNN i rodzice między sobą po angielsku. Powie pewnie swoje pierwsze słowo jak będzie miała osiem lat, jako że dzieciaki dwujęzyczne zaczynają mówić znacznie późnej, niż dzieci, do których mówi się na co dzień w jednym języku.

A ja nie mogę sobie wyobrazić jej mówiącej. Przyszli rodzice nie potrafią wyobrazić sobie swojego dziecka wcale, jego wyglądu, zapachu, wszystko wydaje się totalnie nierealne. A gdy dziecko już jest - realne jest tylko to, jak wygląda teraz, to, co teraz potrafi zrobić. Polly siedzi, pełza, wspina się po szczebelkach łóżeczka, śmieje się głośno, hałasuje zabawkami, chlapie wodą w wannie. Ale fakt, że będzie mówić jest tak samo nierealny, jak wygląd jej przyszłego rodzeństwa. Pewnie niedługo zrobi pierwszy krok, ale jest to dla nas tak samo dziwne, jak rok temu fakt, że z mojego gigantycznego brzucha wyjdzie dziecko, człowiek.

Istnieje tylko tu i teraz, zarówno w jej niemądrej, łysej główce, jak i w naszych, niedospanych i otumanionych miłością rodzicielskich głowach.

fredag 12 mars 2010

Chciałoby się

Chciałoby się wypełnić bloga własnymi historiami. Żadnymi tam pożyczkami z sieci, śmiesznym zdjęciem ziewających kotów, podskakujących hipopotamów. Tylko własne życie, wszystko świeżutkie, twórcze, prosto z głowy.

To zadanie na chwile jak ta (Popo śpi, mieszkanie zdezynfekowane).

I nawet nie chodzi o skrupulatne raportowanie dziennych czynności, raczej to, co nazywa się "mieć coś do powiedzenia".

Był taki czas, kiedy M miała wiele do powiedzenia. W głowie weryfikuje się teraz wartość tych wypowiedzi. I'll see you soon!

torsdag 11 mars 2010

M o przyczynie nieblogowania

Przyczyną nieblogowania nie jest, jak podejrzewał każdy na próżno odwiedzający tego bloga fan M in Stockholm, macierzyństwo. Nie jest nią trwające od 8 miesięcy i jednego dnia totalne zanurzenie się w NIEJ, małej Popo, Polly, Pollington, mamusi orzeszku, kamyczku, dziewczynce cudnej, w jej sprawach niecierpiących zwłoki, w jej koszulkach, pieluszkach, nawilżanych chusteczkach, śmieszkach, rozpaczy o trzeciej am. Nie jest nią deprywacja snu, nie jest nią lenistwo, nie jest nią fakt, że nie mam wam nic a nic do powiedzenia.

Przyczyną nieblogowania jest KABEL. Kabel elektryczny, czy jakkolwiek nazywa się kabel dostarczający laptopom prądu do baterii. Kabel, wymęczony tysiąckrotnym targaniem laptopa z półki na kanapę, na stół, na kolana, na podłogę poluzował się i w chwili obecnej, po dwukrotnej wizycie u miłego pana-naprawiacza kabelków - razi prądem, gdy tylko laptop drgnie. A mi się tak niewygodnie pisze, z tyłkiem na skraju sofy i ramionami nienaturalnie wyciągniętymi w stronę klawiatury. Laptop stoi na komodzie a ja daję jedynie radę updatować statusy na FB.

Więc nie piszę.

Żałosna wymówka.

No więc może, może M in Stockholm robi wielki comeback. Omamiony obietnicami - klikaj w M in Stockholm. Może napisze coś więcej. Especially for you.