tisdag 13 november 2007

...piekła nie ma?

Ech, dostało mi się po uszach za ironiczne podśmiewanie się z rzeczy ostatecznych. Parę dni temu prowadziłam śmieszno-sarkastyczną konwersację z V na msn pod generalnym hasłem ”Chulaj dusza, piekła nie ma”, a tu jednak okazało się, że jest. Jak długo będziesz żyć, spytał V, bo on umrze, tak zaplanował, w wieku 134 lat. Ja umrę w 91 roku życia. Śmierć nastąpi na niezwykle niebezpiecznym zakręcie nadmorskiego klifu w Kalifornii, klifu, który będę przemierzala niebieskim samochodem w wyjątkowo słoneczny dzień. Cała konwersacja wywołała mnóstwo digitalnych chichotów, naiwni nie podejrzewaliśmy, że złe wiadomości czają się za internetowym rogiem.


Zmarł Micke, słodki Micke, anielskowłosy, z miekkimi dłońmi, które z moimi włosami czyniły cuda. Micke śmiał się za każdym razem, gdy przychodziłam. Śmiał się również obcinając moją grzywkę, obsypując nas oboje deszczem malutkich sztywnych włosków, które nieśmiało strzepywał z moich policzków. Otwartymi dłońmi.


Micke miał 33 lata. Śmierci spodobała się po raz pierwszy ktoś taki, jak ja. Identyczny. Wymawiam jego imię, pobrzmiewa bardzo skandynawsko, sztokholmsko, z tym śmiesznym podwójnym k w środku i mocnym e na końcu. Micke. Do widzenia.


A włosy zapuszczam, asymetria już prawie niezauważalna niech będzie ostatnim jego śladem we mnie.


***

Well, I got my butt kicked for silly laughs at things not to be laughed at. A couple of days ago V and I had an msn conversation under the general topic ”Carpe diem, there is no hell” and now it turns out that there is. How long are you gonna live, asked V, admitting that he plans to go on until 134. I shall die at the age of 91, I said. I will die as a result of a car crash at a cliff coast of California on a particularly sunny day. The whole coversation caused lots of digital giggling, naive, we did not expect that bad news were just behind the digital corner.


Micke died, sweet Micke, angelhaired and soft handed. He laughed every time I would come by and when he would cut my fringe, spraying my face with thousands of tiny hair bits. He would take them off my face later with an open hands.


He was 33. For the first time death fell for someone exactly like me. Identical. I pronounce his name outloud, it sounds very Scandinavia, Stockholmish, with the funny double k and strong e at the end. Micke. Good bye.


And the hair will grow for now. As the last visible sign of Micke in me.

1 kommentar:

Vítor Vilar sa...

I believe that destiny took place, when it made us randomly get to the subject "carpe diem" before you get that terrible news. This story is really sad, but it's also a bell ringing.
It's also funny, that we get through our teenage hearing "carpe diem, carpe diem" almost as a slogan, but take a lot of years to start to understand it...

Thanks for the reference! :)))

Cheers,

V