tisdag 31 mars 2009

Po zimie z powrotem do mojego Szto

No więc wracaliśmy wczoraj wieczorem z L do domu, pierwszy raz wiosennego, jasnego wieczoru, nie mogąc się nadziwić jasności na zachodniej stronie nieba po godzinie 20, wdychając powietrze, które pachniało CZYMŚ.

Jak w Dolinie Muminków w parku niedaleko domu panował wiosenny ruch. W drzewach zamieszanie, ptaki, które powinny już dawno spać szamotały się między gałęziami odużone jasnością. A pod drzewami - szczur sprzątał norę, przebierał łapkami w patykach i zwiędłych liściach, rył nosem w mokrej ziemi pachnącej CZYMŚ. Zachwyciliśmy się szczurem, nawet ja, zapominając, jak bardzo przeraża mnie ich ciągła obecność w mieście, w którym mieszkam, bo najwazniejszy był ZNAK, ze ziemia pachnie, skoro komuś, czemuś chce się w niej ryć spragionym zapachów nosem. Szczur czmychnął do nory, my do domu, a przed snem zaciągnęliśmy roletę chroniącą przed przebudzeniem o 5 rano, kiedy wstaje słońce.

onsdag 18 mars 2009

Jest z nami coś serio nie tak

Bo dzisiaj w Sztokholmie świeci słońce. Dowiedzieć się mógł tego każdy z radia, jeśli nie zauważył po wstaniu z łóżka. Na Facebooku znajomi stąd komentują, bo przecież świeci słońce. Nie mogę pracować, bo nagle okazało się, że gdy świeci słońce, to odbija się od mojego monitora (pracuję w nowym biurze od końca stycznia i dotąd nie miałam okazji zauważyć). Słońcu udało się podczas kilkugodzinnego tournee po niebie stopić resztki wstrętnego śniegu i zostać królową balu, dancing queen, famous for a day, a M podczas lanczowej przechadzki (wyszła, bo ŚWIECI SŁOŃCE), zarejestrowała faceta z teczką w samej koszuli i pannę w sandałkach. A jest plus pięć.

A ja muszę kupić sobie roletę do nowej sypialni, bo jeśli słońce rzeczywiście będzie świecić w moje okna rankami, to od 5.30 nie ma szans na sen, ponieważ sypialnia od wschodu. Choć L twierdzi, że się nie opłaca - na najjaśniejsze tygodnie roku spodziewamy się przecież naszej najjaśniejszej córki, która już teraz sygnalizuje, że okolice piątej AM to świetny czas na przebudzenie. Zwłaszcza, jeśli świeci słońce.

torsdag 12 mars 2009

Sve w moim sercu


Kiedy myślę Szwecja, widzę:

Świetne ciuchy:

Fantastyczne meble:


I morze kiczu podczas narodowego sportu każdej późnej zimy w Szwecji: eliminacji do Konkursu Eurowizji. Szwedzi mają w domach designerskie wazony, noszą ciuchy od Whyred i Acne, ubierają dzieciaki w ekologiczne pieluchy i uważają, że płacenie podatków jest sexy. No i gdzieś, kiedyś tę falę dobrego smaku, politycznej poprawności i zdrowego trybu życia przełamuje ten koszmarny konkurs. Z milionem eliminacji, całymi stronami debat w poważnych dziennikach i oburzeniem, gdy majowe zmagania wygra przedstawiciel Mołdawii. W sobotę finał, żeby nie słuchać piosenek-kandydatek przełączyłam się w domu na program 2 szwedzkiego radia, który puszcza muzykę poważną. Ale Melodifestivalen czyha na mnie wszędzie, dziś z rana dopadł dźwiękami jednej z konkursowych piosenek wyciekającymi z nieszczelnych słuchawek pewnej Bardzo Designersko Ubranej Lady, która podczas jazdy metrem najwyraźniej postanowiła wybrać swoją ulubioną piosenkę-kandydatkę. Wielkie emocje już w sobotę. Będziemy siedzieć z L na kanapie, a w naszym niewłączonym telewizorze będzie odbijał się Konkurs, refleksja z wszystkich telewizorów w bloku na przeciwko jednocześnie.

lördag 7 mars 2009

Same same but different

Uwielbiamy wyjeżdżać na wakacje, ale wtedy zawsze mieszkamy jakby w tym samym hotelu. Przynajmniej jeśli chodzi o widok z okna. Celowo rezygnujemy z absurdalnego dopłacania za sea view, bo na sea chodzimy sobie popatrzeć we własnym zakresie, a z okien hotelowego pokoju podglądamy ludzi. Na pierwszym zdjęciu view z hotelu z Bangkoku, na drugim z Las Palmas. Można się dzięki takim widokom dowiedzieć między innymi, że Tajowie na dachach grywają w karty, a Hiszpanie (Kanarczycy?) wyprowadzają na nie swoje psy. O.

tisdag 3 mars 2009

Z brzuchem w Sve

Bo jednak nie jest tak, że wszędzie w ciąży jest tak samo. W Szwecji jest zupełnie szczególnie, pewnie podobnie jest w całej nordyckiej sferze, która do spraw zdrowia i ludzkiego ciała ma zupełnie szczególny stosunek.

A więc dlaczego tak mi dobrze w ciąży w Szwecji? Bo uzyskałam dzięki niej, a także dzięki kilku cudownym położnym, które dotychczas spotkałam, wiarę w swoje ciało. W to, że ono wie, jak sobie z tą normalną/nienormalną sytuacją poradzić, że jest w nim genetyczna, stara mądrość i wiedza, dzięki której poczęło się nasze dziecko (i pewnie za sprawą której straciliśmy poprzednią ciążę), i za sprawą której rośnie we mnie tak wspaniale, bez udziału leków, inwazyjnych badań, medycznego czary-mary. Medycyna jest obecna podczas moich spotkań z położną, która podczas wypytywania o samopoczucie i stany emocjonalne i "co w pracy" pobiera mi krew, sprawdza tętno dziewczynki i każe siusiać do kubka. Ale przede wszystkim dba o to, żebym się czuła bezpiecznie, dobrze, powtarza, jak pięknie wyglądam, jak cudowny jest brzuch na początku szóstego miesiąca i wciąż przypomina: Poradzisz sobie, Marta! A ja czuję, że sobie poradzę. Magiczne spotkania z położną Vibeke, czasem zabawną - wciąż podkreśla, jaką jestem młodą mamą, bo średnia wieku dla takich mam jak ja w Sztokholmie to z 34 lata - sprawiają, że ufam naturze. Bo w końcu już tyle się za jej sprawą stało i dzieje się wciąż w krainie po drugiej stronie pępka.

Gdy traciliśmy poprzednią ciążę, po okresie rozżalenia i złości pozwoliliśmy chyba przemówić w końcu do siebie spokojnemu głosowi lekarzy, którzy z dużą delikatnością ale i wiarą mówili o tym, że zazwyczaj natura i ciało wie lepiej niż emocje człowieka. Teraz, gdy wszystko idzie dobrze, nie widujemy lekarzy, ponieważ system stwarza nam możliwość nawiązania więzi z kimś doświadczonym i wykształconym w dziedzinie, która graniczy z medycyną, ale nie traktuje o chorobach.

Teraz wiem, co mam robić jeśli zauważę niepokojące objawy, ale wiem również, że nie wolno mi przeżyć ciąży zamęczając się myślami o zagrożeniach. Na koniec każdej wizyty Vibeke przypomina: Ciesz się ciążą, Marta, nie zapomnij cieszyć się ciążą. Tak, jakby mówiła: Ciesz się, że jesteś kobietą, popatrz, jaką masz w sobie siłę.

Choć wieczorami, gdy zasypiam, czuję, że największą siłę mają nóżki naszej córki, odbywającej właśnie spacer w kierunku nocnych przygód.