måndag 25 februari 2008

M is for Madrid

We are in Madrid and life is sweet. We eat dinners at 23 and lunches at 15. Looking forward to see the museums, really. And some gardens. Realised how much I missed living with A under the same roof (when she peeled three carrots last night and ate them sipping red wine at the same time while we watched "What´s new, pussycat" on the computer - just like some years ago when we shared a room). We have a pig´s leg in the kitchen from which the host peeled some delicious slices of dried ham. Our windows go out to real patio with a view over neighbour´s laundry. I´m off to the store for some breakfast now!

torsdag 21 februari 2008

Go spontaneous!

Stockholm occupies the last place on Earth in rankings cities famous for spontaneous ways of spending time (if such ranking exists, which I doubt). You book and register to everything, which was already noticed by my friend PK, who on our way back from Sweden to Poland, confused after 6 months of scheduled activities asked a waiter on the Polish boat if we needed to register for the dinner (we didn't).

I miss spontaneous evenings out, I would like to not be stressed about not being able to find a place to eat on a Saturday night. I missed not being invited to home parties 3 months in advance. Most of all, I miss spontaneous afternoons in the movies.

Yesterday I booked tickets for Friday night and after logging on to www.sf.se, the damn cinematic monopolist of Sweden, I noticed that half of places in the venue were already booked. Luckily we like to sit quite close, ignoring the painful necks we sink into the sceen, so finding good places was not a problem. Appearantely, seats we consider great are the worst ones! We have to pick the tickets up an hour before the film starts, though, which creates another source of stress and anger.

I guess that suggesting a national action called "I don't book. Go spontaneous, Stockholm!" would be only picked up by immigrants, the schedulless scum of the city, planless ignorants. I would truely love that.

ps. We are going to see "Sweeney Todd", I cannot wait to sink into the brain of Tim Burton again.

söndag 17 februari 2008

Supergirly


I have been sewing lately. Today when I was sorting my box with threads and other gadgets I realised that they have wonderful colors. I think everything about sewing is superfeminine. I like it.

tisdag 12 februari 2008

From the greener days in Stockholm

Kierowca by mnie wiózł

Przeczytałam w ostatnich Wysokich Obcasach artykuł "Ona ma jego oczy" o związkach z osób widzących niewidomymi. Generalnie przesłanie świetne, żyją normalnie (cokolwiek to oznacza, kto tak naprawdę żyje normalnie?), dzielą obowiązki, kochają się i kłócą jak każdy. A jednak uderzyła mnie jedna rzecz - postawa dziewczyn, partnerek niewidomych chłopaków. Jednak z nich opowiada o niezdanym przez siebie egzaminie: ''Raz, po niezdanym egzaminie na prawo jazdy, pomyślałam, że tak normalnie, tobym się tym nie martwiła. Usiadłabym po prawej stronie i kierowca by mnie wiózł''.

O co chodzi?? Co to znaczy: normalnie? Dlaczego normalna, zdrowa chyba i całkiem inteligentna kobieta zakłada, że normalne jest to, że "kierowca by mnie wiózł"? Dlaczego połowa artykułu dotyka takich spraw, jak to, że ona sama musi robić zakupy i że mąż jej nie odwiezie do szpitala, jak będzie rodziła dziecko? Dlaczego główny problem niewidomych facetów to to, że nie będą dominować finansowo i nie zajmą się swoją mała królewną, wieczną dziewczynką, broń Boże żadną feministką, tylko normalną przecież kobietą, której prawo jazdy i pensja są jedynie cieniem tego, co potrafi jej partner?

"To co was tak naprawdę wiąże, jeśli on nie płaci za twoje wakacje?" - dziś podczas mało relaksującej godziny obiedniej przyszło mi odpowiedzieć takie pytanie, zadane przez panią w wieku fifty plus, normalną kobietę.

Konto jest moje, ewentualnu dług na kredytówce również. Czasem ktoś jest moimi oczami, czasem ja jego. Cycki mi sie nie skurczyły od samodzielności.

lördag 9 februari 2008

O sztuce bycia M

Mój stan ducha najlepiej odzwierciedla wczorajsza lunchową w porze rozmowa z drogą A, która zaniepokojona moim nieodzywactwem zadzwoniła do mnie z samego Madritu :). A: Nie odzywasz się, umarłaś? Ja: Nieeee, tylko widzisz, jestem zajęta. Właśnie zaczynam pierwszy tydzień w pracy bez szefa... A: Ale dziś jest piątek!!!

No tak. Ale dziś jest sobota, nawet słońce pojawiło się łaskawie nad Sztokholmem na chwil kilka. Wieczorne plany przewidują przyjemny obiad w gronie innych imigrantek, miło.

No i jeśli chodzi o imigrantki, to docieram do końca ciekawej książki Andrzeja Olkiewicza, szwedzko - polskiego dziennikarza, który zwiał z Polski w roku 1957, jak sam pisze, w poszukiwaniu przygód, i od tego czasu żyje bliżej lub dalej, ale poza krajem urodzenia. Swoje przemyślenia zebrał w wydanej niedawno książce pt. Konsten att vara invandrare (O sztuce bycia imigrantem). Ciekawe, jak bardzo typowe i uniwersalne są przeżycia ludzi, którzy emigrują, w zasadzie niezależnie od przyczyn dla których to robią. Myślimy i czujemy tak naprawdę to samo. Mamy poczucie wykluczenia, wrażenie, że tam, skąd pochodzimy, ludzie są hojniejsi i mają lepsze serca, dzielimy kłopoty językowe (niezależnie od stopnia opanowania języka), chodzimy źli i sfrustrowani i szukamy kontaktu z podobnymi sobie (dlatego mój dzisiejszy obiad z dziewczynami z kursu szwedzkiego).

Ale jednak coś jest inaczej w moim życiu imigranckim. Chodzi o to, że wciąż jestem tą samą osobą. Jestem nią niezależnie od kraju, w którym mieszkam. Przecież biorę siebie z sobą zawsze. Otoczenie ma na mnie wpływ, ale mam wrażenie, że jednak dość umiarkowany. Wciąż nie piję mleka, lubię czystą łazienkę i te same osoby. Wycieczka w alternatywną rzeczywistość nie jest możliwa, więc nie wiem, jaką osobą byłabym, gdybym nigdy nie wyjechała. Ale mam bardzo głębokie przekonanie, że byłabym taka sama.

Poza tym i tu i tam, tak samo nie chce mi się wstawać rano, biegnę do pracy i nie zastanawiam się szczególnie nad szwedzkością chodnika, który śmiga pod moimi stopami.

I jeszcze jedna ciekawa rzecz. Podobno część osób, potencjalnych kandydatów do wyprowadzki z kraju urodzenia nigdy tego nie robi, jeśli w swoim kraju wiążą się z imigrantem. W książce opisywany jest przypadek Fina pochodzenia szwedzkiego, który podjął decyzję o wyjeździe ze Skandynawii, gdyż nie czuł się u siebie ani w Szwecji, ani w Finlandii. Nie wyjechał, bo tuż przed przeprowadzką poznał Hiszpankę: "To ona jest moją emigracją".

Wygląda więc na to, że uratowałam L przed życiem na mgllistych przedmieściach Londynu.

måndag 4 februari 2008

Pierwszy wiosenny

Czytam całkiem niezłą "Sztukę bycia imigrantem", książkę, która właśnie ukazała się w Sverige. Wniosków mam miliony, więc dłuższa notka o życiu poza domem w drodze. Na razie boleję nad zjedzonym przez system komentarzem pod notką Politycznego T na temat "Strachu". Był to bardzo przemądrzały i nieco arogancki komentarz o osobowościach lewicowych i prawicowych i co z nich wynika. Może dobrze, że system go pochłonął.

Poza tym wieczorna wycieczka po jabłka do sklepu pozwoliła mi wciągnąć w płuca pierwszy wiosenny oddech. Sztokholm jest ciepły, coraz jaśniejszy, może nieschowany na zimę rower pojedzie na pierwszą wycieczkę wcześniej, niż zakładał mój leniwy plan?